W dniu 24 września na naszym rycerskim spotkaniu mogliśmy gościć niezwykłą osobę jaką był o. Marek Krupa, misjonarz posługujący w Boliwii. Podzielił się z nami swoją historią, przeżyciami i doświadczeniami, a my z uwagą słuchaliśmy jego opowieści.
Początek jego drogi zakonnej rozpoczął się na Kalwarii Pacławskiej, od razu też pojawiła się chęć zaangażowania w misje. Czas studiów teologicznych pozostawia szczególnie wspomnienia o bł. Michale Tomaszku i bł. Zbigniewie Strzałkowskim, męczenników z Pariacoto, którzy uczyli się w tej samej placówce- kilka kursów ( klas) wyżej.
Pierwszy wyjazd o. Marka na misje odbywał się w 1989 roku w ciągu…3 dni! Celem podróży była Boliwia. Nieznana kraina, język, ludzie w jednej chwili przyszło się z tym zmierzyć – ale z pomocą Chrystusa wszystko stało się łatwiejsze. Rok 1991 przyniósł ze sobą tragiczne wydarzenia. W sierpniu, w sąsiadującym z Boliwia Peru zostali zamordowani polscy franciszkanie, teraz już błogosławieni, o których o. Marek opowiadał z wielkim uśmiechem i radością. Z jego historii wiemy jacy byli – radośni, rozśpiewani, rozmodleni. Szczególne miejsce w ich życiu zajmował różaniec, dużo śpiewali i podróżowali po górach, między parafiami położonymi na rozległym obszarze. Dowiedzieliśmy się o Siostrze Bercie Hernandez która była naocznym świadkiem zdarzeń z dnia zabicia polskich franciszkanów. Niezwykłym przeżyciem dla o. Marka była też beatyfikacja męczenników. Na miejscowym stadionie zgromadziło się ponad 400 kapłanów, ludzie podchodzili do nich i prosili o błogosławieństwo. Mieszkańcy Pariacoto okazali się niezwykle gościnni dla pielgrzymów i było to ich widoczne dziękczynienie za męczeństwo o. Zbigniewa i o. Michała.
Nasz gość miał w swoim życiu bardzo ciężkie i trudne przeżycie – dotknęła go choroba jaką jest syndrom Guillain-Barréa. Został całkowicie sparaliżowany i na 11 miesięcy przykuty do łóżka. Po tym okresie czasu mógł jeździć na wózku. O. Marek mówił, że bez wiary nie jest możliwe przeżycie czasu paraliżu. Bezradny człowiek ma ufność i nadzieje tylko w Bogu. W takich momentach próby trzeba mówić „TAK” Ojcu w niebie i Matce Najświętszej, a wtedy człowiek jest niesiony na rękach Maryi i może wiele zrobić dzięki Jej wsparciu. „Nigdy nie zostałem sam, nie zostałem bez modlitwy, od początku choroby, towarzyszyła mi msza święta…”, która koncelebrowana była przy pomocy innych kapłanów na łóżku szpitalnym. Nasz gość potrzebował dużej wytrwałości, siły, cierpliwości, musiał uczyć się wszystkiego od nowa, mówienia, wiązania butów, uśmiechu a nawet mrugania oczami. Teraz cieszy się sprawnością chociaż może jeszcze nie taką jak sprzed czasu choroby, nie może biegać, trudno prowadzić mu samochód, dlatego woli jeździć rowerem lub chodzić pieszo.
O. Marek opowiadał nam o swoim miejscu pobytu, o Boliwii i zwyczajach tamtejszych mieszkańców. Chcieliśmy szczególnie dowiedzieć się o tradycyjnych potrawach, spędzaniu świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy. Zauważyliśmy dużo podobieństw ale i różnic, przykładem może być brak postu podczas wigilii, kolędnicy grający na własnoręcznie zrobionych instrumentach czy brak koszyczka ze święconką w Wielką Sobotę. Ludzie i bardzo duże ilości dzieci i młodzieży angażują się tam w duszpasterstwo, życie Kościoła. Tak jak u nas, powstały też wspólnoty np. Oaza, Rycerstwo, Młodzież misyjna, a nad wszystko wyróżniają się niezwykłe zespoły muzyczne- odpowiedniki naszych scholii, które uświetniają i upiększają Eucharystię.
Nasz gość bardzo radośnie mówi szczególnie o młodzieży, o naszych rówieśnikach w Boliwii, którzy są bardzo zorganizowani i kreatywni. Przygotowują akcje podczas których zbierają pieniądze dla chorych i ubogich, wspólnie i z zaangażowaniem przygotowują się do sakramentów. „Nie boją się i Chcą działać”. Na pewno możemy brać z nich przykład.